Site icon Z pasji do liturgii

Prefacja o Krzyżu św.

Jeśli rzucimy okiem na tekst prefacji o Krzyżu św., to uderza nas zaraz jeden, napozór dziwny rys: spodziewalibyśmy się, że wyrażać ona będzie „tragedię Golgoty“; taki bowiem nastrój ponury i smutny, wnosimy zazwyczaj w cały Wielki Post, a tembardziej w Wielki Tydzień. Nasze polskie „Gorzkie żale“, pieśni pasyjne, rozważania wielkopostne, często kazania, tchną przecież tragedją, bólem, współczuciem dla cierpiącego i umierającego na krzyżu Chrystusa. Tymczasem nic z tego w tekście prefacji. Owszem, zamiast ponurego, smutnego nastroju, nastrój raczej podniosły, – nastrój triumfu i zwycięstwa. Krzyż jest źródłem zbawienia, źródłem życia powstającego z powrotem; na niem odniesione zostało zwycięstwo nad śmiercią i szatanem – nastąpił niejako rewanż za klęskę, jaką ponieśliśmy niegdyś w raju, w osobie pierwszych rodziców. Z krzyża i przez krzyż wyszło ocalenie, zbawienie całego rodu ludzkiego. Oto tekst naszej prefacji:

Prawdziwie godną i sprawiedliwą jest rzeczą, słuszną i zbawienną, abyśmy Tobie zawsze i wszędzie dzięki czynili, Panie Święty, Ojcze wszechmocny, wieczny Boże. Któryś zbawienia rodzaju ludzkiego na drzewie krzyża dokonał; aby, skąd śmierć początek wzięła, stamtąd i życie zmartwychwstało; aby ten, który przez drzewo zwyciężył, przez drzewo także był pokonany: przez Chrystusa, Pana naszego. Przez którego itd.

Ktokolwiek przyjrzał się nieco bliżej liturgji Kościoła katolickiego dwu ostatnich tygodni W. Postu i wniknął w jej ducha, ten zauważy, że cały tenor naszej prefacji nie jest w niej bynajmniej dysonansem, owszem zupełnie z nią harmonizuje. Urzędową bowiem liturgję Kościoła cechuje, w odróżnieniu właśnie do nabożeństw ludowych, ten rys poważnego wprawdzie, ale i podniosłego, triumfalnego raczej nastroju, jakim otacza krzyż. Wystarczy przypomnieć chociażby tylko dwa główne hymny: „Pange lingua gloriosi lauream certaminis“ i „Vexilla regis“.

Ale bo też Kościół widzi w Chrystusie najpierw i przedewszystkiem Boga wcielonego, a potem dopiero człowieka-Jezusa. We wcieleniu zaś Jego widzi nie cel sam w sobie, ale środek tylko do spełnienia głównego dzieła: odkupienia ludzkości. Tak samo też i w cierpieniach Jego i śmierci krzyżowej widzi środek jedynie, za pomocą którego dzieło to dokonane zostało. Nie dziw więc, źe i liturgja wielkotygodniowa, jakkolwiek nosi na sobie bezsprzecznie cechę powagi jaka przystoi rozważaniu męki i śmierci Zbawiciela, obraca się głównie nie około tego środka jakiem były Jego ludzkie cierpienia, ale około istoty Jego dzieła, około odkupienia świata przez te właśnie cierpienia dokonanego. To dzieło to punkt kulminacyjny w którym się ona koncentruje, i który też wszędzie na czoło wysuwa.

Ono stanowi też temat naszej prefacji i zapełnia jej treść. Zarysowane zostało w najistotniejszych tylko linjach, a to w formie antytezy; drzewo krzyża zestawione zostało z drzewem rajskiem: jak z rajskiego drzewa, przez spożycie zeń zakazanego owocu wzięła początek śmierć, tak z drzewa krzyża wzięło początek życie, zmartwychwstanie nasze. Jak przez drzewo rajskie szatan odniósł zwycięstwo nad pierwszym człowiekiem Adamem, tak przez drzewo krzyża „drugi Adam” (wyrażenie św. Pawła), Chrystus, odniósł zwycięstwo nad szatanem.

Te dwie myśli domagają się obszerniejszego dogmatycznego wyjaśnienia. Punktem centralnym w całej religji chrześcijańskiej jest nauka o wielkim kataklizmie, jaki się dokonał u kolebki ludzkości a dotknął cały rodzaj ludzki. Kataklizm ten nosi w teologii chrześcijańskiej nazwę „grzechu pierworodnego”. Wszystko właściwie w chrześcijaństwie obraca się około tej centralnej prawdy: Wcielenie Syna Bożego, odkupienie, łaska, Kościół i sakramenta. Podkreślam, że to jest oś całej naszej religii; podkreślam dlatego, że często spycha się naukę o grzechu pierworodnym na plan niemal ostatni, uważając ją za drobny tylko szczegół, w praktyce zresztą bez znaczenia, boć przecież pierworodna wina zmyta została z duszy każdego chrześcijanina już przez chrzest. Mylne to pojęcie. Zarówno cała teologja chrześcijańska, jak etyka, jak cała działalność Kościoła katolickiego wraz z jego sakramentami jak i liturgią, obracają się wciąż około tej prawdy o grzechu pierworodnym. Nie rozumie się niejednokrotnie doniosłości tego punktu, bo nie ma się często pełnego, dokładnego o nim pojęcia. Wyłóżmy zatem rzecz całą przynajmniej w najistotniejszym zarysie; i dla wniknięcia w ducha liturgii przyda się to niemało.

Otóż podstawowem założeniem jest tutaj prawda o tzw. „podniesieniu człowieka do stanu nadprzyrodzonego“. Dokonało się ono u samych początków istnienia jego na ziemi. Nie człowiekiem tylko stworzył Bóg człowieka, ale nadczłowiekiem; dał mu – jak się wyraził św. Piotr w swym liście – „udział w Swej własnej naturze“, uczynił go – że tak powiedzieć można – „pół-Bogiem“. Wyniesienie to natury człowieka do godności nadludzkiej pozostawało w ścisłym związku z celem, jaki mu Bóg przeznaczył. Miał osiągnąć szczęście, zaspokojenie wszystkich swych aspiracji duszy, ale szczęściem tem miał być dla niego sam Bóg. Złączenie się z Nim kiedyś, złączenie bezpośrednie, w jednym wielkim akcie poznania i miłości, miało być według zarządzenia bożego celem, jaki człowiekowi przeznaczony został do osiągnięcia. Gdyby Bóg stworzył był człowieka człowiekiem tylko, to ten nie byłby zdolny do posiadania tego rodzaju szczęścia. Siły jego były do tego za małe, natura za słaba; toteż Bóg rozszerzył ją niejako, podniósł, tak by cel nie przewyższał jej i dał się osiągnąć.

W tym wywyższeniu człowieka do godności nadludzkiej, w tym dopuszczeniu go do udziału w naturze bożej tkwi istota tego, co katolicyzm nazywa łaską poświęcającą. Wszystko to jednak otrzymał człowiek przy pierwszem stworzeniu, warunkowo tylko, o ile mianowicie dochowa wierności Bogu, co znów miał wyrazić przez zachowanie zakazu bożego, danego mu w raju. Miała to być próba, po której nastąpiłoby ostateczne utrwalenie posiadania stanu nadprzyrodzonego.

Z „łaską poświęcającą“ wiązały się i od posiadania jej uzależnione były inne jeszcze przywileje człowiekowi udzielone: przedewszystkiem nieśmiertelność cielesna, i – rzecz bardzo doniosła – doskonała harmonja między pierwiastkiem duchowym a cielesnym, między rozumnymi aktami woli, a popędami i poźądliwościami ciełesnemi, płynącemi z natury ciała. Ciało podlegało bez trudności kierownictwu ducha, a popędy cielesne kierownictwu rozumnej woli. I te jednak przywileje były zawarunkowane zupełnem dostosowaniem się do zakazu rajskiego, uzależnione od próby owocu.

Próba wypadła, jak wiadomo niepomyślnie; za tem poszło to, co było nieuniknionem tego niepomyślnego wyniku następstwem: utracenie całego nadnaturalnego wywyższenia i wszystkich przywilejów z niem związanych. Człowiek został od tej chwili tylko człowiekiem i to człowiekiem okaleczałym.

By zrozumieć tragedię jaka się w tym wszystkiem kryła, należy zwrócić uwagę na dwie rzeczy:
1) Mimo wszystko pozostał nadal zawsze jeszcze, jako przeznaczenie człowieka, cel, który mu Bóg od początku wyznaczył cel nadprzyrodzony, nadprzyrodzone połączenie się kiedyś z Bogiem, a więc cel przewyższający czysto ludzkie tylko siły. Z drugiej znów strony, odtąd, z powodu utraty wywyższenia nadprzyrodzonego przez łaskę poświęcającą, nastąpiła dysproporcja niczem niezapełniona, między tym nadprzyrodzonym celem człowieka a nim samym. Z powodu tej dysproporcji przepadła możność osiągnięcia szczęścia. Dusza, żyjąc dalej po rozdarciu natury ludzkiej przez śmierć cielesną, nie miała nigdy posiąść Boga, jakkolwiek się do Niego wszystkiemi siłami swemi wyrywała; nie miała być nigdy szczęśliwą. Była potępioną.
2) Dysharmonja między duszą a ciałem rozpoczęła z tą chwilą również swe spustoszenie. Człowieka rozdzierać poczęły jakgdyby dwa konie, na dwie przeciwne ciągnące go strony: w jednę ciągnęły zmysły i ich popędy, w drugą wola rozumna. Walczyło w nim odtąd jakgdyby dwóch ludzi, — jak się wyraża św. Paweł, — cielesny i duchowy.

Taki stan rzeczy przeszedł na potomstwo Adama, t. j. na cały rodzaj ludzki. Dusza każdego dziecięcia na ten świat przychodzącego odartą była odtąd, już z chwilą poczęcia, z nadprzyrodzonego stanu łaski, brak ten zaś, w zetknięciu się z ciałem ludzkiem, związanem pochodzeniem z praojcem grzesznikiem – Adamem – otrzymywał charakter winy. Stąd każdy człowiek rodził się obciążony winą pierworodną. Dostęp do szczęścia był dlań niemożliwy, bo jego duszy brakowało do szczęścia tego proporcji. Co więcej, dysharmonja między duchem a ciałem stanowiła odtąd stałą tragedję życia ludzkiego.

I gdyby nie dzieło Krzyża, na którem przez Boga-Człowieka została złożoną przebłagalna ofiara za pierworodną winę ludzkości, tragedi a życia, tak po tej, jak i po drugiej stronie byłaby stałym naszym udziałem, byłaby tragedią na wieki. Z ofiary krzyżowej trysnęło jednak nowe źródło łaski Bożej, nowe źródło życia wiecznego. Krzyżem swym – jakgdyby machiną jakąś – podniósł Zbawiciel napowrót naturę ludzką w sferę nadprzyrodzoności, nadludzkości i uczynił ją w ten sposób znów zdolną do osiągnięcia Boga, który jej kiedyś da szczęście.

Chciał tylko Chrystus, byśmy i my mieli udział w Jego cierpieniach; byśmy i sami także brali krzyż na barki swe i naśladowali Go. Zmazał pierworodną winę i drogę do szczęścia otworzył. Ale pozostała, jako spuścizna po katakliźmie rajskim, nietylko tragedja rozdarcia natury przez śmierć cielesną, przez którą każdy z nas, jakgdyby przez bramę przejść musi, ale pozostała również i przede wszystkiem owa dysharmonia między duchem a ciałem. Usunąć ją i własnym wysiłkiem przy Bożej pomocy harmonję w jej miejsce wprowadzić – oto krzyż nasz, który nam wziąć na barki i za Chrystusem nieść trzeba.

I oto dlaczego Kościół naokół Golgoty roztoczył raczej nastrój zwycięstwa i triumfu, zamiast nastroju cierpienia i bólu.

„Któryś zbawienia rodzaju ludzkiego na drzewie krzyża dokonał…“.

Ks. Marian Michalski

(Artykuł pochodzi z czasopisma “Mysterium Chrisi” (R. 4, nr 3). 1932/1933, s. 65-69)

Exit mobile version