Już na na samym progu Dziejów Apostolskich napotykamy na Kościół modlący się: uprasza zesłanie Ducha św. (Dz 1, 14), porwany charyzmatycznym upojeniem umacnia się modlitwą na męczeństwo (Dz 4, 24), czuwa modląc się u drzwi Piotrowego więzienia (Dz 12, 5), wieńcem nieprzerwanym modlitw okala tajemnicę łamania chleba tworząc w ten sposób swoją liturgię (Dz 2, 42-46). Jako Oranta pojawia się Kościół Pierwotny w zaraniu ery chrześcijańskiej, urzeczywistniając prośbę, którą uczniowie skierowali do Jezusa: Panie, naucz nas modlić się! Na podobieństwo ziarna małego rozrosło się Ojcze nasz w mocne drzewo. Modlitwa Chrystusa rozwinęła się w ustawiczną modlitwę Kościoła. Jego liturgia jest tchnieniem modlącego się Chrystusa, arcykapłana uwielbionego. Ta przez Boga uświęcona a uszlachetniająca człowieka na wskroś modlitwa Chrystusa rozbrzmiewa wciąż w nigdy niemilknącej modlitwie Kościoła, ogarniającej cały świat.
Kościół jest zrzeszeniem wszystkich prawdziwych wielbicieli Boga. Modlitwa ich jest czymś więcej, niż prostym wołaniem o pomoc w nieszczęściu. Jego prośby i narzekania są umiarkowane, uszlachetnione: przepojone miłosnym uwielbieniem, przejaśnione wiarą w zwycięstwo Chrystusa, pełne dziecięcej radości z powodu wielkości i szczęścia Ojca, bez cienia myśli o sobie. Kościół stoi spokojny i niewzruszony w pośrodku
wzburzonego świata. Co mu dodaje siły do wytrwania? To, że się modli.
Nie zgromadzenia, nie mowy ani demonstracje, protekcja państwa albo wzięcie u ludu, ani prawa ochronne lub wybitne poparcie dają Kościołowi tę olbrzymią moc. Pewnie, że niepoślednią rolę odgrywają tu kazania, konfesjonał, misje ludowe, wszechstronna działalność charytatywna, niemniej są to tylko
zewnętrzne przejawy owej mocy utajonej. Byłoby niedorzecznością poświęcać najwięcej troski działalności zewnętrznej, a zapominać o utrzymywaniu w czystości, o wzmocnieniu i rozszerzeniu źródła wewnętrznej mocy. Tam, gdzie Kościół naprawdę się modli na wszystkie strony promieniuje nadziemska świętość, owocny pokój, znajomość życia i ludzi i prawdziwa miłość bliźniego.
Modlitwa nasza rozstrzyga los naszej walki życiowej. Kto dobrze się modli, ten naprawdę pojąć zdoła sens życia w całej jego rozciągłości wzdłuż i wszerz, łatwo znajdzie równowagę między tym, co skończone a nieskończone. Modlić się, znaczy wolę swoją, tworu Bożego, zakotwiczyć w woli Bożej. Modlitwa chrześcijanina znajduje już w samym akcie modlitwy swoje nieskończone wypełnienie się przez to, że jest włączona w wiecznie się urzeczywistniającą i bez ograniczeń działającą wolną wolę Bożą.
Modlitwa jest ostatnim słowem człowieka, który szuka. Skończyła się droga człowieka, wtedy wola ludzka styka się z wolą Bożą wśród drżenia i lęku, poddając się pociesze, która koi i wzmocnieniu, które wyzwala. Tylko w modlitewnym uwielbieniu znajdziemy uzdrowienie i uświęcenie.
Modlitwa Kościoła jest ciągłym łącznikiem z wiecznością. Bez zastrzeżeń poddajemy się działaniu prawdy wiecznej, która nas uszlachetnia i czyni godnymi bytowania i działania w wieczności, wiecznie dobro prawdziwe oglądać i nim się cieszyć. Wspólnie z Kościołem, oblubienicą Chrystusa, uwielbiać i kochać Boga znaczy oczyszczać się i umacniać.
Czasy nasze, które zwyciężyły racjonalizm a skłaniają się ku mistyce, są bardziej, niż niedawna przeszłość ożywione życzeniem jak największego zbliżenia się do Boga, Nawet gorączka pracy, która opadła ludzkość, a która chciałaby stanowić namiastkę religii, nie zdołała stłumić mistycznej tęsknoty duszy.
Zbyt gwałtowny i zanadto powszechny jest okrzyk: Do Boga! Ale kędy droga? Jednostka wychowana przez Odrodzenie i liberalizm, rzeczywiście już się przeżyła. Uświadomiła sobie, że tylko w oparciu o czysto obiektywną instytucję potrafi dojrzeć do osobowości. Tęskni więc za wspólnotą. Doba socjalizmu zna co prawda wspólnoty, ale tylko takie, które są nagromadzeniem atomów, indywiduów. Nasza tęsknota jednak idzie w kierunku organicznej, pełnej życia wspólnoty. Taką organiczną, w najwyższym tego słowa znaczeniu wspólnotą jest Kościół, który zrzesza ludzi tak ściśle ze sobą, jak żadna inna organizacja, dając im jednego ducha, poniekąd i jedno ciało — corpus Christi mysticum. W tym ciele wszystko stoi w życiodajnej, najściślejszej łączności tak w stosunku wzajemnym, jak i w stosunku do Głowy, Kościół jest „świętych obcowaniem” — wspólnotą świętych — wśród walk i niebezpieczeństw o Boga walczących, razem z uwielbioną Głową w chwale triumfujących, uświęconych członków Chrystusa.
Wspólnota organiczna, której celem jest Bóg, musi posiadać publiczny, wspólny kult. Liturgia Kościoła jest jednak publiczna nie tylko w znaczeniu starożytnym, że uwzględnia jedynie całość, ale dlatego, że owszem, podnosi i uświęca również modlitwę jednostki; i modlitwa pojedynczej duszy staje się w niej liturgią. Chrystus i Kościół, Chrystus i dusza stanowią zupełną równoległą. Modlitwa jednostki bywa jednak przez
liturgię sprowadzona na obiektywny grunt, na jeden wielki nadosobisty cel, wyniesiony ponad ciasnotę i przypadkowość jednostki. Wszelkie stworzenie chwali w liturgii Stwórcę, jednostka odzwierciedla w sobie wszechświat.
Reformy Piusa X wyraźniej niż dotąd i u nas zwróciły uwagę na liturgię Kościoła. Działalność Kościoła ofiarującego, błogosławiącego i modlącego się, tak jak się w czynnościach i słowach przejawia, znalazła, zwłaszcza w ostatnich latach, w życiu religijnym katolików coraz bardziej wzrastające uznanie. W dociekaniach naukowych oraz w życiu praktycznym religijnym dąży się do poznania i pielęgnowania liturgii. Nazwano liturgię „wielkim katechizmem laików“. Tym ona
była w pierwszych stuleciach. Jeżeli się ma tym znowu stać, to musimy w wychowaniu rodzinnym, w szkole, na kazaniu o wiele więcej niż dotąd, wskazywać na wartości uczuciowe i czynniki wychowawcze, które właśnie w katolickiej liturgii się znajdują.
Opat dr Ildefons Herwegen
(Artykuł opublikowany pod tą samą nazwą w “Mysterium Christi (R. 8. Nr 7-8. 1938, s. 225-228).