Site icon Z pasji do liturgii

Doniosłość wychowawcza liturgii eucharystycznej

Żadna z dziedzin życia religijnego nie uległa tak silnie wpływom umysłowości nowożytnej, co dziedzina kultu kościelnego, dziedzina liturgii. Pod wpływem indywidualizmu i intelektualizmu moralnego, którym atmosfera ostatnich wieków została tak silnie przesiąknięta, nawet i środowiska katolickie przestały pojmować w całej pełni doniosłość kultu liturgicznego. Zaniedbany, często okrawany i skrócany, wykonywany czysto konwencjonalnie, bez zrozumienia i odczucia jego wielkich wartości moralnych i artystycznych, nie mógł on, ma się rozumieć, nikogo pociągnąć, ale raczej tylko odpychał i zachęcał do wypełniania obowiązków i potrzeb religijnych jedynie indywidualnymi metodami prywatnego nabożeństwa.

Stan ten nie mógł jednak trwać długo. Cudowne odrodzenie religijnego, którego XIX w. stał się świadkiem, nie mogło nie zwrócić uwagi na to pierwszorzędne źródło katolickiego życia duchowego, jakim jest liturgia Kościoła. Ruch Liturgiczny, zapoczątkowany w pięćdziesiątych latach [XIX w.] przez niezapomnianego Dom Gueranger, benedyktyna, zataczał coraz szersze kręgi, i dziś na Zachodzie, jeśli nie odzyskał jeszcze wszystkich należnych liturgii praw, to w każdym razie dokładnie wymiótł zadawnione do niej uprzedzenia.

Niniejsze studium pragnie zwrócić uwagę na jedną tylko stronę zagadnienia liturgicznego, mianowicie na jego stronę wychowawczą. Ma to i praktyczną rację za sobą: oto najłatwiej jest zacząć ruch liturgicznych od szkoły, a tam należycie pokierowany wywoła śród młodzieży wielkie zainteresowanie. Rezultaty wychowawcze nie będą kazały na siebie czekać, a z czasem za młodzieżą pójdą i rzesze dorosłych.

Mało może będzie u nas takich, którzy uważali podobnie do wdowy po Lwie Tołstoju, że Kościół jest przede wszystkim przedsiębiorstwem pogrzebowym. Wielu jednak upatruje w nim w pierwszym rzędzie towarzystwo asekuracyjne od piekła. A Kościół jest czymś większym i wyższe, a zarazem szczytniejsze stawia sobie zadania. Kościół jest przede wszystkim instytucją wychowawczą: jemu nie wystarcza byle jak doprowadzić dusze do zbawienia, ale jest gorącym jego pragnieniem, aby już tu na ziemi, doszły one do pewnego stopnia doskonałości, któryby i Bogu przyniosła więcej chwały i im samym zapewniła pełniejszą miarę szczęścia w przyszłym życiu. Cała ta duchowa opieka, która nas on otacza od kolebki, czyli: nauka wiary, sakramenty czy nabożeństwa, zmierza do tego celu, aby nas wychować na dobre dzieci Boże, godne uczestnictwa w naturze samego Boga i zdolne czerpać z tego uczestnictwa całą pełnię zawartych w niej łask. Słowem: Kościół pragnie, aby wszyscy wierni pamiętali o tym, że Zbawiciel przyszedł na ziemię po to, ,,abyśmy życie mieli i to obficie mieli” (J 10, 10) i żąda On, aby ,,sprawiedliwy był jeszcze usprawiedliwion, a święty jeszcze uświęcon” (Ap 22, 11).

W tej wielkiej pracy wychowawczej liturgia ma wyznaczone pierwszorzędne miejsce. Można nawet pójść dalej i śmiało powiedzieć, że nie tylko pierwszorzędne, ale wprost pierwsze miejsce. Niezrozumieniem tej prawdy tłumaczą się owe tak częste i po części aż nadto uzasadnione narzekania na to, że to, co szkoła współczesna pod względem religijnym daje, zbyt słabo wychowuje i zbyt płytkie wywiera na całe życie piętno. Oto nie umie ona zupełnie zużytkować do celów wychowawczych czynnika liturgicznego. Punkt ciężkości całego wychowania religijnego, jakie daje szkoła, [a więc m.in.] nabożeństwa szkolne są traktowane jako coś drugorzędnego, mającego na celu wypełnianie przez młodzież ogólnego obowiązku uczestnictwa we Mszy św. w niedziele i święta. O tym, aby je świadomie i celowo zaprząc do celów wychowawczych nie myśli się wcale.

Stara tradycyjna pedagogika katolicka innymi kroczyła drogami. Ciekawym jest, jak nawet jeszcze za czasów Komisji Edukacyjnej w XVIII w. lepiej ujmowano stosunek nauczania religii w klasie do nabożeństwa w kościele. Punkt ciężkości wychowania religijnego opiera się na służbie Bożej, a nauczanie miało na celu te same prawdy wiary, którymi dusze młodzieży zostały już należycie w kościele zapłodnione, teraz dokładniej uzasadnić i w umyśle utrwalić. Zapewne, że w XVII w. kult liturgiczny musiał już silnie niedomagać, zresztą nie jest on bynajmniej jedynym czynnikiem wychowania religijnego i, gdy pozostałe zawiodą, on jeden nie będzie nigdy w stanie zapewnić duszom pełni życia religijnego i ustrzec je od obojętności lub nawet niewiary. Tern się tłumaczy, że prace Komisji Edukacyjnej nie przedstawiają się pod względem wychowania religijnego zbyt świetnie, ale temu już winna atmosfera duchowa całej epoki: samo jednak ujęcie wychowania religijnego w programie szkolnym i skoncentrowanie go około nabożeństwa niedzielnego odpowiada najzupełniej odwiecznym tradycjom pedagogiki katolickiej. I my też winniśmy się starać za wszelką cenę do nich wrócić. Nie odbędzie się to, ma się rozumieć, bez pewnych walk, jak to zawsze się dzieje, gdy nowe poglądy są zmuszone wypchnąć z zajmowanych od dawna pozycyj stare metody postępowania, z którymi się już szereg pokoleń zżyło. To, że w naszym wypadku nowe poglądy są stare, jak Kościół katolicki, gdy tymczasem praktykowane dziś metody są naleciałością czasów poreformacyjnych, w niczym nie zmienia sytuacji, gdyż ogół sobie tego nie uświadamia i nie zdaje sprawy, jak dalece się odsunął od autentycznego źródła natchnienia całego życia religijnego, jakiem był, jest i będzie kult liturgiczny. Gdy się jednak tę walkę na właściwe tory wprowadzi, nie trudno będzie znaleźć cennych sprzymierzeńców w rozmaitych postulatach nowożytnej pedagogii. Wiele z nich nie jest w gruncie niczym innym, jak reakcją przeciw jednostronnym metodom wychowania, wyrosłym w intelektualistycznej i indywidualistycznej atmosferze ostatnich wieków i nieświadomym powrotem do dawnych zapomnianych metod. Jest to szczególnie uderzającym w tak modnej od jakiegoś czasu doktrynie znanej pod nazwą „szkoła pracy” (Arbeitsschule). Żąda ona bardziej czynnego i twórczego udziału młodzieży we wszystkich dziedzinach pracy szkolnej, i słusznie zarzuca dotychczasowej praktyce szkolnej, że się zbyt zadawalała biernym wchłanianiem ze strony dzieci podanego im przez nauczycieli materiału. Otóż, jak to wnet postaramy się wykazać, liturgia jest cudowną „szkołą pracy” i nic w dziedzinie wychowania religijnego nie potrafi jej zastąpić. Samo wprowadzanie metod „szkoły pracy” do nauczania religii w szkole, w formie ćwiczeń, wypracowań lub pokazów, jak się to dziś robi, nie odegra tu głównej roli; dopiero dopuszczenie dzieci do czynnego udziału w liturgicznym życiu Kościoła, wciągnie je do systematycznego wypełniania podstawowych czynności życia religijnego. Wypadnie jednak dokładniej zanalizować poszczególne wartości kultu liturgicznego, aby się przekonać, jak głęboko, jak intensywnie i jak wszechstronnie wypełnia on swą pracę wychowawczą. Ograniczymy się do liturgii Mszy świętej boć ona jest głównym ośrodkiem całego nabożeństwa katolickiego i najistotniejszym źródłem świętości Kościoła. Postaramy się wykazać, że to wychowanie religijne, jakie nam liturgia daje, ma następujące trzy zalety, że jest integralne, czynne i społeczne.

W jednym ze swych cudownych hymnów Eucharystycznych św. Tomasz śpiewa, że „Chrystus, dając nam pod dwojaką postacią swe ciało i swą krew, pragnął tą dwojaką substancją całego nakarmić człowieka”. Słowa te w całej pełni stosują się do liturgii Eucharystycznej, jaką jest Msza święta; ona w samej rzeczy pragnie nakarmić całego człowieka, poczynając od bardziej zewnętrznych jego funkcji psychicznych, mających charakter zmysłowy, a kończąc na najgłębszych czynnościach umysłowych, całkowicie duchowej natury. Wszystkie pragnie ona zainteresować, i wciągnąć niejako do służby Bożej, na wszystkich pragnie odbić pewne piętno nadprzyrodzone i powiązać je jednocześnie między sobą stałymi węzłami, któreby zapewniały całemu życiu religijnemu człowieka jakąś jednolitość i harmonijność w działaniu. Rezultatem tej pracy wychowawczej jest właśnie to, co nazywamy cnotą religijności lub też pobożności. I możemy być pewni, że tylko w czystej atmosferze życia liturgicznego zdoła się ona ustrzec od tych cech jakiejś sztuczności, konwencjonalności, powiedzmy nawet nieszczerości, które jej się tak często zarzuca, a natomiast nabierze tam cech szczerej radości i tej swobody, którą św. Paweł nazywa „wolnością chwały synów Bożych” (Rz 8, 21). Przyjrzyjmy się bardziej szczegółowo tym zabiegom wychowawczym liturgii mszalnej wtedy, kiedy jest ona z całym swym przepychem i czystością odprawiana. Mamy, ma się rozumieć, na myśli Mszę świętą śpiewaną i to śpiewaną po gregoriańsku, niekoniecznie jednak odprawianą z asystą diakonasubdiakona.

Msza święta śpiewana przez pojedyńczego kapłana z udziałem wiernych, gdy już ogół nabierze pewnej wprawy, nie powinna trwać dłużej, jak 35 do 40 minut, to jest o jakie 5 do 10 minut dłużej niż Msza św. cicha, znika więc zarzut, że urządzanie na nabożeństwie szkolnym Mszy świętej śpiewanej zabierałoby zbyt wiele czasu i nużyło młodzież. Zresztą niedziele i święta są na to, aby je na służbę Bożą poświęcać, jakże więc można się o te kilka minut targować.

Wyobraźmy sobie tedy takie nabożeństwo liturgiczne, które kapłan katecheta, a więc duszpasterz młodzieży szkolnej, odprawia przy czynnym współudziale powierzonej swej pieczy gromadki. Wyobraźmy je sobie w pewnych idealnych warunkach, nie tak jednak oddalonych od rzeczywistości i trudnych do zorganizowania, jak to się uprzedzonym umysłom wydaje. Do tych idealnych warunków należy przede wszystkiem umeblowanie kościoła lub kaplicy, w której się nabożeństwo odbywa; jeśli młodzież ma brać czynny udział w nabożeństwie liturgicznym, nie może stać natłoczona w nieładzie, lecz każdy uczestnik nabożeństwa winien mieć swoje siedzące miejsce, któreby mu zapewniało to minimum, jeśli nie wygody, to przynajmniej spokoju koniecznego do skupienia.

Drugim koniecznym warunkiem jest odpowiednie zaopatrzenie młodzieży w książki liturgiczne, to jest mszaliki z nutami do śpiewu gregoriańskiego i należyte obznajmienie jej z ich użyciem, Tu czeka prefektów pewna praca, i dalsza, mająca na celu zaprawić młodzież do czynnego udziału w liturgii i w śpiewie gregoriańskim, i bliższa, mająca za zadanie, przygotować bezpośrednio tę Mszę świętą, która wypada na najbliższą niedzielę lub święto.

Przypuśćmy, że te idealne, a przecież nie tak niedościgłe warunki zostały zrealizowane i że młodzież punktualnie zebrana w kościele zaczyna z uderzeniem dzwonka śpiewać Introit. Przyjrzyjmy się jak wszystko w około niej współdziała do ześrodkowania wszystkich władz duszy około tej wielkiej sprawy, która się rozgrywa na ołtarzu.

Najpierw same już linie architektoniczne domu Bożego, tak różne od zwykłych kształtów budowli świeckich, przypominają jej wciąż, że się znajduje w przybytku Pańskim i wzywają tern samem do należytego zachowywania się, W ramach tych ślicznych linij, tak harmonijnie łączących się w jedną całość, cały szereg innych czynników oddziaływa na wzrok modlących się: obrazy i rzeźby, barwne witraże, szaty liturgiczne z ich symbolicznymi kolorami, wreszcie powolny i majestatyczny rozwój samej akcji liturgicznej, wszystko to uderza oczy i skupia uwagę około tych czynników, które oznacza lub symbolizuje.

Po wzroku — słuch. Śpiew gregoriański ze swymi właściwościami, o których jeszcze osobno pomówimy, i z towarzyszącą mu muzyką organu, tego instrumentu tak wyłącznie zarezerwowanego dla służby Bożej, zwracają się do zmysłu słuchu, a z nim i do wrodzonych zdolności muzykalnych, zaprzęgając i ich działalność do wspólnej akcji liturgicznej.

Dodajmy do tego, że w pewne bardziej uroczyste święta i zmysł powonienia zostaje też niejako pociągnięty do służby Bożej przez używanie kadzidła. Nawet i zmysł smaku nie bywa pomijany w niektórych krajach na Zachodzie Europy, gdzie utrzymał się po dziś dzień stary chrześcijański obyczaj rozdawania w czasie Mszy świętej niedzielnej tak zwane „pain beni“ chleba złożonego w czasie offertorium na ołtarzu i pobłogosławionego przez kapłana.

Nie tylko jednak nasze zmysły zewnętrzne, ale i całe nasze ciało swym zewnętrznym układem bierze udział w nabożeństwie mszalnym. Poszczególne postawy, które przybieramy w odnośnych momentach Mszy świętej, odpowiadają symbolicznie wewnętrznym nastrojom, które winny w tych chwilach budzić się w duszy: sprawiają one, że i zewnętrzne nasze członki: głowa, którą pochylamy lub podnosimy, ręce, które zginamy lub wyprostowujemy — i one też nie pozostają bezczynne, ale przyczyniają się także do zewnętrznej strójności służby Bożej.

Za czynnikami zewnętrznymi idą i wewnętrzne. Wszystkie wyżej wymienione wrażenia zewnętrzne przelewają zawartą w sobie treść religijną do zmysłów wewnętrznych, które je kojarzą i systematyczniej układają. Szczególnie ważną rolę ma tu wyobraźnia, w której powoli powstają kompleksy obrazów odnoszących się do życia religijnego; wiążą one to wszystko, co dała nauka religii w szkole wraz z bardziej indywidualnymi przeżyciami osobistej natury w jedną całość.

Podobnie i pamięć czerpie z systematycznego udziału w życiu liturgicznym ogromne korzyści: oto powoli utrwala się w niej cały szereg tekstów liturgicznych przeważnie biblijnego pochodzenia, zawierających w jasnych i konkretnych wyrazach podstawowe prawdy wiary i moralności chrześcijańskiej. Powstaje w ten sposób w umyśle jakby żywa biblioteczka podręczna skojarzona w wyobraźni z różnymi barwami, melodiami, postawami itp. będącymi rezultatem dotychczasowych przeżyć religijnych. Ale nie jedne tylko władze zmysłowe poznawcze zostają zainteresowane w akcji liturgicznej: umie ona dotknąć i władz pożądawczych uczuciowych, aby i je także zaprząc do swych celów. Jest to nader charakterystycznym zjawiskiem naszych czasów, że, podczas kiedy z jednej strony ogromnie się przesadza rolę uczuć w życiu religijnym i moralnym, z drugiej zaniedbuje się zupełnie systematycznego ich wychowania, do którego nic lepiej się nie nadaje jak nabożeństwo liturgiczne. Przez wszystkie bowiem wewnętrzne impulsy, któreśmy dotąd wymienili, a jeszcze bardziej przez treść religijną z nimi związaną, liturgia zamierza wywołać w uczestnikach kultu pewne czyny, pewne jakby napięcia bardziej wewnętrznych władz duszy, ma ona, ma się rozumieć, przede wszystkiym na oku najwyższe władze czysto duchownej natury: rozum i wolę, ale bynajmniej nie pogardza i niższymi, bardziej związanymi z ciałem, pożądaniami zmysłowymi, które nazywamy uczuciami. Władze pożądania zmysłowego związane bardzo ściśle w swym funkcjonowaniu z poznaniem zmysłowym, reagują także na te wszystkie wyżej wymienione czynniki kultu liturgicznego. Łączą się one jednak i z działalnością wyższych władz umysłowych i, starając się w miarę możności za niemi nadążyć, już to zapalają się żywszymi uczuciami, już to cichną i jakby martwieją. Cykl świąt roku kościelnego stara się niemal wszystkie uczucia po kolei w duszach wiernych obudzić, rozwinąć i tą drogą wychować. Nutą dominującą okresu adwentowego jest pożądanie, nadzieja i tęsknota do mającego przyjść Zbawiciela; okres Bożego Narodzenia i Trzech Króli, a jeszcze bardziej okres Wielkiej Nocy — natchnione są radością i miłością, a okres Siedemdziesiątnicy i tym bardziej okres Męki Pańskiej tchną smutkiem, trwogą i bólem. W ten sposób cała skala uczuć przewija się w ciągu roku kościelnego i ten tak ważny, aczkolwiek drugorzędny czynnik naszego życia moralnego, jakiem jest uczucie, otrzymuje w nabożeństwie liturgicznym ciągłe i systematyczne impulsy.

Wreszcie poprzez władze zmysłowe naszej psychiki liturgia dociera też, jakeśmy to powiedzieli, i do władz umysłowych: do rozumu i woli, nadając im też ciągle impulsy i zaprzęgając je tą drogą do systematycznej służby Bożej. Rozum znajduje w tekstach liturgicznych ciągłą strawę dla wiary i w miarę jak je w sobie przeżuwa w tej podniosłej atmosferze nabożeństwa liturgicznego, coraz głębiej się przenika ich treścią i coraz mocniej utrwala w sobie te prawdy, których one są uzasadnieniem lub ilustracją. Podobnie i wola wciąż jest podniecana do wykonywania wszystkich aktów cnót chrześcijańskich z cnotami teologicznymi na czele. Zarówno teksty liturgiczne, jak i sama akcja Eucharystyczna wciąż żądają od niej pewnego napięcia, i ono żłobi w niej powoli ten stały nawyk, czy też sprawność do zwracania się do Boga, które właśnie nazywamy pobożnością.

Oto na czym polega ta cecha liturgicznego wychowania, pobożności, którą nazwalibyśmy integralnością. Stanie się ona nam jeszcze jaśniejsza, gdy porównamy nabożeństwo liturgiczne w całej pełni i czystości wykonywane, z innymi praktykami pobożności, czy to prywatnej, czy to publicznej w postaci na przykład Mszy świętej cichej. Tam tylko niektóre czynniki naszej psychiki zostają pociągnięte do akcji modlitewnej, tu zaś wszystkie bez wyjątku. Przy tym wspólna ich akcja zostaje wciąż i systematycznie koordynowana w jedną harmonijność, i ta organiczna jedność nabożeństwa liturgicznego ogromnie ułatwia i utrzymuje skupienie ducha. Tak ważne w życiu modlitwy zagadnienie roztargnień tylko przez wychowanie liturgiczne może być należycie rozwiązane. Zapewne że i w czasie najlepiej zorganizowanego nabożeństwa liturgicznego mogą przyjść roztargnienia, które myśl daleko odwiodą od tego co się na ołtarzu dzieje, — na opanowanie wyobraźni niezawodnego środka niema — ale jeśli jest coś, co może bardzo dodatnio wpłynąć na jej okiełznanie i ujęcie w pewne karby, to jest nim tylko nabożeństwo liturgiczne, dzięki właśnie temu, że tak wszechstronnie obejmuje wszystkie władze duszy ludzkiej, że wszystkie zawiera w akcji liturgicznej i wiąże w jedną organiczną całość. Kto nabędzie zdolności skupiania się w atmosferze liturgicznej, ten wytworzy w sobie pewne kompleksy psychiczne, wiążące w sobie odruchy wszystkich władz duszy, i one mu ogromnie ułatwią skupianie się w codziennych warunkach gdy zechce się myślą wznieść do Boga.

Ta cecha integralności stanie się nam zresztą jeszcze jaśniejsza, gdy teraz z kolei przejedziemy do dwóch pozostałych cech wychowania liturgicznego: do jej charakteru czynnego i społecznego.

Nakreślony dotąd obraz nabożeństwa liturgicznego niejednemu może podsunie na myśl zarzut, że jednak mogłoby ono bardzo silnie sprzyjać rozwojowi marzycielstwa, niewątpliwie bardzo szkodliwego dla życia religijnego, W samej rzeczy każdy z nas przypomni sobie niejedne chwile bardzo miłych marzeń, wywołanych pięknem nabożeństwem: półmrok świątyni, dym wzbijającego się w górę kadzidła i jego zapach, piękna muzyka ze śpiewem, wszystko to nadzwyczajnie sprzyjało temu miłemu błądzeniu myśli za wyobraźnią, które marzeniem nazywamy. Toteż zapytać się można, czy liturgia naprawdę wychowuje tę zdolność religijnego skupiania się, czy przeciwnie, skłonności do roztargnień przez to oddawanie się marzycielstwu. Nie ulega kwestii, że czysto bierny udział w nabożeństwie liturgicznym ze wszystkimi jego czynnikami, które tak silnie działają na zmysły, a przez nie na wyobraźnię, może bardzo łatwo usposobić do marzycielstwa i przez to życie religijne bardzo osłabić a nawet wyjałowić. Ale jeśli mówimy o nabożeństwie liturgicznym takim, jak je Kościół rozumie, to tam niema mowy tylko o biernym przypatrywaniu się akcji; tam w każdej niemal chwili wierni wzywani są do czynnej współpracy, która całą ich uwagę powinna skupić. Na tern polega właśnie ten czynny charakter wychowania liturgicznego, mający tak wielką doniosłość. Cała tak modna dzisiaj szczególnie w Niemczech doktryna „szkoły pracy” (Arbeitsschule) wypływa z tego odwiecznego doświadczenia ludzkości, tak bardzo zapoznanego w ostatnich wiekach, że nie wychowuje się słowem a czynem, że nie wystarcza dziecku mówić, co ma robić, ale że go trzeba postawić w takich warunkach, aby zaczęło to robić, a w ten sposób powoli się do tych czynów zaprawi. To właśnie mówi stare przysłowie łacińskie: „Fabricando fabri fimus”. Otóż i w dziedzinie religijnej zasada ta ma pełne zastosowanie, Tam także nie wystarcza mówić dzieciom, że trzeba wierzyć w te wszystkie prawdy wiary, które Kościół naucza, że trzeba miłować Pana Boga nade wszystko i miłość mu swoją w modlitwie objawiać, ale należy dzieci zaprawiać do czynnego wierzenia, miłowania i modlenia się. Czynią to już rodzice, gdy wraz z dziećmi codziennie odmawiają pacierz i zaprawiają je w ten sposób do aktów wiary, nadziei i miłości, będących niejako rdzeniem życia religijnego; czyni to jednak o wiele dokładniej, głębiej i systematyczniej Kościół w swym kulcie liturgicznym. To jest ta prawdziwa „szkoła pracy11 wychowania religijnego i nic nie zdoła jej zastąpić. Najpomysłowiej przeprowadzone ćwiczenia praktyczne na lekcjach religii — nie pozbawione zresztą wartości — będą miały zawsze w sobie coś sztucznego i konwencjonalnego, robionego „na niby“, nie sposób bowiem na lekcjach religii urządzać praktyk religijnych. Cała ich doniosłość na tern powinna właściwie polegać, aby przygotować młodzież do korzystania w całej pełni z nabożeństwa liturgicznego, które ich czeka następnej niedzieli. Istotna praca wychowawcza zacznie się dopiero tam, w tej podniosłej atmosferze religijnej, która obejmuje całego człowieka i wszystkie jego władze pociąga do czynu.

Przyjrzyjmy się nieco szczegółowiej temu wpływowi, jaki czynny udział w nabożeństwie liturgicznym wywiera na poszczególne składniki życia religijnego. Pominiemy władze zmysłowe i postawy ciała, o których dość już było powiedziano w poprzednim punkcie, i przejdziemy wprost do najwyższych funkcji religijnych, aby zobaczyć, jak na nie może wpłynąć regularny i czynny udział w liturgii mszalnej. Zacznijmy od samej wiary, od tego głębokiego przeświadczenia, nadprzyrodzonego w swym pochodzeniu jak i w swych motywach przeświadczenia o prawdziwości objawienia chrześcijańskiego i, co niemniej ważne, o jego nieskończonej doniosłości dla naszego życia duchowego tu na ziemi i w wieczności. I ona też powinna mieć możność przejawiania się na to, aby się rozwinąć i utrwalić w duszy, inaczej będzie w niej tylko wegetować i nie da tego silnego i zdecydowanego kierunku całemu życiu. Nauka w szkole okazji do tego nie daje; na lekcji religji należy się wykazać znajomością tych lub innych prawd wiary, należy je umieć w pewnej mierze uzasadnić, ale to nie jest jeszcze aktem wiary. Nieraz w codziennym życiu może się trafić okazja do takiego wyznania swych przekonań, czy to w obronie jakiejś atakowanej prawdy, czy też choćby jakimś zewnętrznym czynem jak na przykład znakiem krzyża świętego itp. Ale wiemy właśnie jak często w takich chwilach wiara się jakby kurczy i nie śmie w pełni przejawić; robi się przed sobą jakiś niewyraźny ruch ręką, jakby się muchę odpędzało i nie znajduje się odwagi, aby przemóc fałszywy wstyd i w obronie wyśmiewanego artykułu wiary śmiało głos zabrać. A dlaczego tak się dzieje? Skąd ten brak śmiałości? Zapewne, że wiele może być przyczyn indywidualnej natury, ale jest jedna dość ogólna w naszych czasach: oto brak okazji do częstego i regularnego, a jednocześnie i publicznego wyznawania swej wiary. I ta strona wiary winna być niejako wyćwiczona regularną praktyką.

To właśnie daje kult liturgiczny przez swój charakter czynny. Bierne asystowanie cichej Mszy świętej wystarczyć tu nie może, dopiero czynny udział w akcji liturgicznej staje się lakiem jawnym i wyraźnym wyznawaniem tego, w co się wierzy. Wiemy dobrze ilu to u nas ludzi chodzi w niedzielę na Mszę świętą, ale wystarczy dotknąć się ich przekonań religijnych, aby spostrzec, jak chwiejną jest ich wiara.

Pod tym względem Msza święta liturgicznie odprawiana z czynnym udziałem wszystkich wiernych, ma ogromną doniosłość: nic nie jest w stanie skuteczniej zaprawić do swobodnego, śmiałego i radosnego wyznawania swej wiary, jak takie regularne co niedziela manifestowanie jej publicznie przez czynny udział w nabożeństwie liturgicznym.

Weźmy choćby jeden tylko moment tego nabożeństwa, będący niejako kulminacyjnym punktem tego wyznawania wiary, mianowicie śpiew „Credo” po ewangelii i kazaniu. Oto te podstawowe prawdy wiary, które w bardziej zwięzłej formie Składu Apostolskiego każdy chrześcijanin co dzień odmawia, rozbrzmiewają, teraz powoli i majestatycznie przy akompaniamencie prostej i poważnej melodii gregoriańskiej w bardziej rozwiniętej i pogłębionej formie i to rozbrzmiewają potężnym głosem zebranego w kościele ludu. Wezwani przez celebrującego kapłana, który pierwsze słowa: „Credo in unum Deum” sam śpiewa, wierni podchwytują jego słowa i zaczynają dawać publiczny dowód swej wiary, śpiewając powoli i miarowo ten cudowny symbol Soboru Nicejskiego.

W naszych czasach, kiedy duch niewiary wszędzie się szerzy, takie publiczne wyznawanie podstawowych dogmatów nauki chrześcijańskiej co niedziela przez wszystkich wiernych, miałoby nieobliczalną doniosłość: ono więcej zdziałałoby dla utrwalenia wiary, niż te różne zabiegi, których się chwytamy, aby ją podpierać, gdy się zaczyna chwiać i gdy nieraz już jest za późno; ono i naszemu nauczaniu z ambony ogromnie by pomogło, podniecając u słuchaczów wiarę w te prawdy, które usłyszeli. Kto tak co niedziela da publicznie wyraz swej wierze, ten się jej potem tak łatwo nie zawstydzi w swym życiu codziennym; ona mu jeszcze wciąż będzie śpiewać w duszy i oświecać drogę życia, nieraz tak bardzo ciemną.

A cóż dopiero mówić o wpływie jaki by to miało na bardziej wrażliwe i plastyczne umysły młodzieży! Jaki by to mogło zaraz od samego zarania świadomego życia religijnego głębokie wyryć bruzdy, po których następnie aż do późnej starości z całą swobodą krążyłyby ożywcze soki wiary! Kto słyszał kiedy cały kościół śpiewający Symbol Nicejski, ten nie mógł nie odczuć nie tylko jego piękna, ale i tej jakiejś siły, która zeń promieniuje. Ona to wychowuje wiarę i pobożność i do tej starej tradycyjnej szkoły wychowania religijnego za wszelką cenę trzeba powrócić.

Nuncjusz Mentuato, który w brzemiennych latach 1551—1552 przebywał w Polsce, zbudowany był pobożnym zachowaniem się na Mszy świętej króla Zygmunta Augusta, który pełnym głosem „a tutta voce“ śpiewał Credo i inne części Mszy świętej. Kto wie, czy to przywiązanie do wiary przez liturgię, nie było jednym z motywów, które utrzymały chwiejnego monarchę przy wierze przodków.

Wychowawczy wpływ czynnego udziału w życiu liturgicznym zaznacza się zresztą nie mniej wyraźnie w dziedzinie wiary, jak i w dziedzinie innych cnót, szczególniej zaś nadziei i miłości. Nadzieją tchnie cała liturgia mszalna, i nie znajdzie się chyba jednego officium mszalnego, w którym by nie było wzmianki o tych wielkich dobrach wiecznych, będących przedmiotem naszych nadziei, i w którym by nie brzmiał ton ufności w pomoc Bożą, mającą nam je zapewnić. Szczególnie silnie brzmi on w okresie wielkanocnym, kiedy zwycięstwo Zbawiciela nad śmiercią, bardziej może niż inne momenty Jego ziemskiego bytowania, wzywają nas do położenia w Nim naszej nadziei. Można by też wskazać cały szereg kolekt, które w ślicznej formie wyrażają zasadnicze motywy nadziei chrześcijańskiej.

W ogóle regularny udział w kulcie liturgicznym z tą swobodą i radością ducha, która zeń wieje, może się bardzo wydatnie przyczynić do utrwalenia w duszach wiernych tego nastroju i ufności w pomoc, jaką Opatrzność Boża nas otacza; widocznym jej odbiciem jest ta opieka, którą Kościół roztacza nad wiernymi w swej liturgii, starając się zainteresować w służbie Bożej wszystkie władze ich duszy i w ten sposób pokierować całym ich życiem religijnym. Tak często spotykane zniechęcenie w służbie Bożej, szczególnie do nabożeństw, tłumaczy się w wielkiej mierze zubożeniem życia liturgicznego, jego jednostronnością i tym charakterem bierności, jaki ono w naszych kościołach przybrało, Tylko powrót do pełni życia liturgicznego może temu radykalnie zaradzić, wzbudzając w duszach zainteresowanie tym, co się wokoło ołtarza dzieje, a z nim i radość i ufność w opiekę Kościoła i w opiekę Boga,

Jeszcze w większym stopniu da się to powiedzieć o cnocie miłości: ona to „jedno konieczne” Chrystusa Pana, jest prawdziwą duszą całego naszego życia moralnego i religijnego, a więc i całej naszej modlitwy we wszystkich jej przejawach. Toteż i kult liturgiczny, a w szczególności liturgja mszalna, są jednym niemilknącym hymnem miłości Boga i jedną nieustającą zachętą do miłości bliźniego. I pod tym względem wychowawcza doniosłość liturgii niczym nie da się zastąpić.

Wychowanie do miłowania Pana Boga, a wychowanie do modlitwy jest właściwie to samo. Cała wartość modlitwy zależy od stopnia miłości, jakim jest ona natchniona, i nic tak nie ćwiczy duszy w miłowaniu Boga, jak modlitwa. Ale modlitwa nie jest czymś tak prostym i łatwym, jakby się może niejednemu zdawało: i ona może ulec spaczeniom, które, jeśli nie pozbawiają jej wszelkiej wartości, to w każdym razie ogromnie okroją ją i sprawią, że nie da duszy tego wszystkiego, co by dać mogła, że nieraz nawet narazi ją na nudę i zniechęcenie.

I oto tu raz jeszcze występuje na jaw w całej pełni wychowawcza rola liturgii mszalnej: nic tak nie uczy modlić się, jak Msza święta pięknie liturgicznie odśpiewana. Tego nie nauczą ani prywatna modlitwa myślna, ani te różne tak piękne nabożeństwa popularne, jak na przykład Różaniec święty albo Droga krzyżowa; tego nawet nie nauczą te różne formy kultu Eucharystycznego, przejawiające się poza Mszą świętą, jak wystawienia i adoracje, jak błogosławieństwa i procesje itp. Wszystkie te formy kultu mogą dać niezmiernie wiele duszom dobrze wychowanym do modlitwy przez liturgię mszalną, ale zastąpić jej nigdy nie zdołają i bez niej nawet tego nie dadzą, co by dać mogły. Msza święta jest tą pierwszą i oficjalną szkołą modlitwy katolickiej; to trzeba sobie raz nareszcie bardzo wyraźnie uświadomić. Ale na to, aby mogła ona swą działalność wychowawczą rozwinąć, nie wystarczy przyglądać się jej biernie, jak to się najczęściej na cichej Mszy świętej dzieje, ale koniecznym jest brać czynny udział w jej akcji.

Wiemy dobrze, że jednym z najczęstszych spaczeń w dziedzinie modlitwy, jest ograniczanie jej do interesownej prośby o te lub inne łaski, a zapominanie zupełnie o obowiązku bezinteresownego chwalenia Pana Boga. Dla wielu regularnie modlących się chrześcijan pierwsza część Ojcze nasz nie ma wielkiej doniosłości; oni dopiero od słów „chleba naszego” zaczynają rozumieć o co chodzi. A jednak Pan Jezus na pierwszym miejscu postawił bezinteresowną prośbę „Święć się imię Twoje” i każdy wierny winien sobie dobrze zdawać sprawę z tego, co ona znaczy.

Otóż nic lepiej nie nauczy wiernych chwalić Boga, jak czynny udział we Mszy świętej śpiewanej. Weźmy choćby takie „Gloria in excelsis Deo!” Czyż można sobie wyobrazić piękniejszy hymn chwały dla Pana wszechświata? Język łaciński użył doń wszystkich swych terminów synonimowych, które w ten lub inny sposób wyrażają cześć należną Najwyższej Istocie: Laudamus Te, adoramus Te, benedicimus Te, glorificamus Te, gratias agimus Tibi propter magnam gloriam Tuam. Kto co niedziela powoli i z zastanowieniem zaśpiewa te słowa w tej podniosłej atmosferze nadprzyrodzonej, wypełniającej świątynię Pańską, ten na zawsze już będzie umiał chwalić Boga i słowa „Święć się imię Twoje” przestaną być dla niego niezrozumiałe. Ma się rozumieć, że oprócz modlitwy błagalnej i inne jej gatunki i formy są obficie w liturgii mszalnej uwzględnione; ci, którzy zechcą czynny brać w niej udział, nauczą się wnet i coraz lepiej dziękować będą Panu Bogu, i coraz lepiej prosić Go o to, co należy i wreszcie coraz lepiej przepraszać Go za wszystkie swoje przeciw Niemu wykroczenia. A wszystkie te formy modlitwy będą coraz bardziej umacniać w ich duszach cnotę miłości Boga i bliźniego, która żyje i karmi się modlitwą.

Wykazaliśmy w krótkości, jak czynny udział w liturgii mszalnej ćwiczy w nas cnoty teologiczne i zaprawia nas do sprawnego ich praktykowania. Sama cnota religijności jest wprawdzie czymś odrębnym i do cnót teologicznych nie należy, ale z nich winna ona czerpać całą swoją moc i bez nich staje się tylko faryzejską bigoterią. Liturgia mszalna, ćwicząc systematycznie wiarę, nadzieję i miłość, zakłada fundamenta poprawnego stosunku do Boga i na nich następnie rozbudowuje cnotę pobożności, która polega na sprawnym, szczerym i radosnym oddawaniu czci Bogu we wszystkich formach, jakie może ona przybrać i we wszystkich okolicznościach życia.

Jasnym jest tedy, że wszystko cośmy powiedzieli o wychowaniu cnót teologicznych przez liturgię, odnosi się jeszcze bardziej do cnoty pobożności, która tylko w atmosferze liturgii mszalnej może dojść do pełnego rozkwitu; wychowana po za jej obrębem w atmosferze prywatnych praktyk religijnych, będzie ona zawsze mieć w sobie pewne cechy niedorozwoju, jakąś bierność, jakieś skrępowanie, jakiś brak swobody i świeżości.

Dom. Ryelandt OSB (jeden z propagatorów odrodzenia liturgicznego w Belgii), doskonale określił podstawową zasadę wychowania liturgicznego: „Le procede de la liturgie est de suggerer des attitudes d’ames sincerest”, co znaczy, że liturgia całym tym zespołem czynności, którymi otacza wiernych, wywołuje w nich pewne stałe napięcia władz psychicznych, samorzutne, swobodne i szczere i przez nie żłobi w ich duszach stałe usposobienie do łatwego i chętnego powtarzania tych czynów. Na tym właśnie polega czynny charakter wychowania pobożności przez liturgię.

Kościół, jak dobra matka, podsuwa nam przez swą liturgię te nastroje wewnętrzne które mają nas najlepiej wychować do służby Bożej, a czyniąc to regularnie i systematycznie przez cały rok kościelny, powoli i stopniowo coraz głębiej przenika nasze dusze czynnikami życia nadprzyrodzonego i nadaj e im przez to coraz większą sprawność do czynnego praktykowania zasad naszej wiary.

Czynny charakter wychowania liturgicznego ma jeszcze tę własność nieocenionej doniosłości, że nie wywołuje nudy i znużenia, tak często towarzyszących nabożeństwom religijnym, gdy w nich tylko bierny bierzemy udział. Nuda i znużenie strasznie paraliżują zdolność wychowawczą każdej czynności i wiemy dobrze, że wspomnienie znudzenia na nabożeństwach w młodości niejednego i w późniejszych latach odstręcza od kościoła. Takiego wspomnienia liturgia mszalna dobrze odprawiana na pewno nie zostawi; krótsza od różnych nabożeństw ludowych, nieskończonej nieraz długości, zorganizowana podług jasnego i przejrzystego planu wokoło ofiary Eucharystycznej i, co najważniejsze, zmuszająca do czynnej współpracy wszystkich wiernych, może ona wzbudzić tylko zainteresowanie i pozostawić na całe życie wspomnienie czegoś radosnego, podnoszącego w duchu i zachęcającego do czynu.

Wychowanie liturgiczne ma wreszcie jeszcze jedną cechę nad którą wypadnie się zatrzymać — mianowicie jest ono wybitnie społeczne.

Hasła społeczne są dziś bardzo modne; niestety przyznać trzeba, że wiele wysiłków społecznych nieraz bardzo nikłe przynosi wyniki z powodu braku wychowania społecznego. Pod wpływem tak bardzo rozpowszechnionego w naszej atmosferze umysłowej intelektualizmu moralnego, wielu mniema, iż do prowadzenia akcji społecznej wystarczy wykształcenie społeczne to jest znajomość praw, zasad i metod życia społecznego; zapominają oni natomiast o konieczności wychowania społecznego, to znaczy, o konieczności wyrobienia w sobie pewnych cech charakteru, bez których lepiej się do żadnej akcji społecznej nie zabierać. Najważniejszą z tych cech jest umiejętność podporządkowania swych indywidualnych poczynań dobru tej grupy społecznej, w której się pracuje. Wiemy dobrze jak często najpożyteczniejsza akcja społeczna rozbija się właśnie o brak tej umiejętności u jej członków.

Otóż i wychowanie społeczne winniśmy zaczynać tam, gdzie całe nasze życie duchowe bierze swój początek — mianowicie w Kościele, i właśnie taką idealną szkołą wychowania społecznego jest liturgia mszalna. Kto się nauczy tam w tej podniosłej atmosferze nabożeństwa liturgicznego regularnie podporządkowywać swe czynności religijne liturgicznej akcji modlącego się Kościoła i łączyć je z nią w jedną nadprzyrodzoną całość, ten na całe życie nabierze tej umiejętności i odda ona zarówno jemu samemu, jak i każdej akcji społecznej w której weźmie udział, nieobliczalne wprost usługi.

Nie potrzeba się chyba długo rozwodzić nad tern, że czynny udział wiernych we Mszy świętej śpiewanej wymaga od nich tego stałego podporządkowania się akcji zbiorowej i to już posiada wielką wartość wychowawczą. Warto jednak zwrócić szczególną uwagę na niesłychaną doniosłość, jaką posiada pod tym względem śpiew gregoriański, będący duszą nabożeństwa liturgicznego. On to jest tą główną szkołą liturgicznego wychowania społecznego, o które nam chodzi, i możemy być pewni, że rozpowszechnienie śpiewu gregoriańskiego więcej by dało uzdolnienia do owocnej akcji społecznej, niż niejedne wykłady lub kursy społeczne.

Nim jednak wskażemy na wyjątkową doniosłość wychowawczą śpiewu gregoriańskiego, uczyńmy dwa zastrzeżenia: Najpierw wprowadzenie śpiewu gregoriańskiego nie ma bynajmniej na celu usunięcia kościelnej pieśni narodowej w języku ojczystym; na nią zawsze będzie dość miejsca w życiu kościelneym, nawet i w czasie Mszy świętej. Mamy w naszym skarbcu narodowym rzeczy bardzo cenne i pod względem liturgicznym bardzo wartościowe takie na przykład: „Gorzkie żale”, i tylko pragnąć należy, abyśmy bardziej dbali o ich zachowanie i poprawne wykonywanie.

Następnie nikt nie myśli rugować z kościoła śpiewu figuralnego to jest na głosy; i on też znajdzie dość miejsca, czasu i sposobności, aby się przyczyniać do chwały Bożej, byleby tylko trzymał się starej tradycji muzyki kościelnej i nie wprowadzał do nabożeństwa kościelnego czynników świeckich, nie licujących z powagą służby Bożej. Na wszystkie przejawy piękna jest w Kościele katolickim miejsce i wszelkie formy i gatunki śpiewu winny mieć możność służyć Panu Bogu. Chodzi więc tylko o to, aby i śpiew gregoriański otrzymał w życiu Kościoła należne mu miejsce, a jasną jest rzeczą, że miejsce, które mu się należy, jest miejscem pierwszym. Nie możemy, ma się rozumieć, rozwinąć tu wszechstronnie zagadnienia śpiewu gregoriańskiego, wystarczy nam tylko w krótkich słowach wskazać jego wyższość pod względem wychowawczym nad innymi formami śpiewu i to ze szczególnym uwzględnieniem wychowania społecznego.

Śpiew kościelny łączy w sobie dwa pierwiastki: modlitwę i muzykę; z konieczności więc jeden z nich musi zawsze dominować nad drugim i podporządkowywać go sobie. Tu tkwi właśnie podstawowa różnica między śpiewem figuralnym na głosy, a śpiewem gregoriańskim unisonowym: w pierwszym z nich naczelne miejsce zajmuje pierwiastek muzyki, zaś modlitwa przychodzi dopiero na drugim miejscu, jest ona jakby tylko pretekstem do śpiewu. W śpiewie gregoriańskim wprost przeciwnie, pierwsze miejsce otrzymuje modlitwa, a śpiew jest tylko czynnikiem dodatkowym, jakby jej akompaniamentem. W dwóch słowach można powiedzieć, że w kościele śpiew gregoriański to modlitwa śpiewana, zaś śpiew figuralny, to śpiew na temat modlitwy.

Różnica ta zaznacza się nader wyraźnie w sposobie, w jaki śpiew figuralny obchodzi się nieraz z tekstami modlitw; nie krępuje się on nimi bynajmniej i, gdy melodia tego wymaga, skraca, przydłuża, lub powtarza po kilkakrotnie te same wyrazy, bez względu na nonsensy, które mogą z tego wypłynąć. W śpiewie gregoriańskim tekst modlitwy nie może ulec żadnej zmianie, ale zależnie od melodii śpiew poszczególnych sylab może być odpowiednio rozciągnięty.

Z dalszego porównania tych dwóch gatunków śpiewu kościelnego wynika także, że śpiew gregoriański o wiele bardziej nadaje się do modlitwy niż śpiew figuralny. Ci, co śpiewają na cztery głosy jakąś piękną Mszę świętą, winni całą swą uwagę skupić na wykonaniu swej partytury i nie mogą jednocześnie zwracać myśli do modlitwy; gdyby to robili z uszczerbkiem dla wykonania śpiewu, zasługiwaliby na naganę, z chwilą bowiem, gdy mają na chwałę Boga śpiewać na głosy, winni to robić z największą doskonałością. Dla nich samych więc śpiew tego rodzaju nie jest modlitwą — jest on dla tych co ich słuchają, ale ci ze swej strony czynnego udziału w nim nie biorą, a tylko biernie mu się przysłuchują, zachwycając się nieraz bardziej śpiewem niż zajmując modlitwą.

Zupełnie inaczej rzecz się ma ze śpiewem gregoriańskim. Wystarczy nieco wyćwiczenia w jego wykonaniu, aby mógł się on stać modlitwą śpiewaną, w której strona wokalna nie odciąga ani na chwilę uwagi od modlitwy. Przy tym wykonywa go nie mała garstka wybranych śpiewaków, którym reszta modlących się biernie się przysłuchuje, ale wykonywa go całe zgromadzenie wiernych, biorąc w ten sposób czynny udział w służbie Bożej i ucząc się czynnie czcić i chwalić Pana Boga.

Bo i tę jeszcze wyższość ma śpiew gregoriański nad figuralnym, że jest znacznie łatwiejszy i dostępniejszy dla wszystkich. I on zapewne wymaga pracy i wyćwiczenia, ale każdy człowiek o bardzo przeciętnym uzdolnieniu muzykalnym może w nim brać udział, podczas kiedy śpiew figuralny wymaga już większych uzdolnień i co do głosu i co do słuchu. Dlatego też wspólnym śpiewem całego ludu wiernego może być tylko śpiew gregoriański, i gdyby się go systematycznie uczyło w szkole, z czasem wszyscy wierni mogliby z całą swobodą brać w nim udział.

Że śpiew gregoriański nie daje sposobności do popisywania się wybitniejszymi zdolnościami muzykalnymi, to nie ulega wątpliwości, i tu tkwi racja, dlaczego wiele osób o większym uzdolnieniu muzycznym ma doń pewne uprzedzenia, nie zawsze może zupełnie świadome. Ale na tern polega właśnie jego wartość wychowawcza, że żąda pewnego podporządkowania się całości i nie pozwala zbyt wyłącznie ściągać na siebie uwagi słuchaczy. Śpiew gregoriański nie powinien mieć słuchaczy. On nie ma wcale mieć charakteru popisu przed kimś. Msza święta śpiewana po gregoriańsku to modlitwa całego zgromadzenia wiernych, — słuchaczem jej jest jeden tylko Bóg, do którego się wznosi. Piękno jej na tern właśnie polega, że wszystkie głosy zlewają się w jedną potężną całość, w której śpiewu poszczególnych osób nie słychać, a tylko śpiew całości, świadczącej przed Bogiem, iż są oni jedną duszą i jednym ciałem.

I oto jest właśnie tak ważne pod względem społecznym: Cała trudność pracy społecznej na tern najczęściej polega, że jednostka nie chce się podporządkować całości, ale pragnie się wyróżnić i tern rozsadza organiczną jedność tej grupy społecznej z którą pracuje — pragnie ona, aby jej działalność pozostawała bardzo widoczna w działalności całości, aby broń Boże nie przeszła niepostrzeżenie. Otóż śpiew gregoriański takie odruchy indywidualizmu i takie wysuwanie siebie na pierwszy plan bardzo systematycznie niweluje. Tam każdy głos rozpływa się w anonimowym śpiewie całego zgromadzenia i śpiew ten w imieniu całości wznosi się do nieba. Wytwarza się tą drogą pewne umiłowanie akcji wspólnej, w którą by się całą duszę wkładało, ale w której udział poszczególnej jednostki pozostawałby niepostrzeżony. Nauczywszy się tego w murach świątyni, na służbie Bożej, łatwiej byłoby następnie i w życiu codziennym utrzymać na wodzy to pożądanie zwracania na siebie uwagi, o które tyle przedsięwzięć społecznych się rozbija.

Nie sposób zaprzeczyć, że śpiew figuralny ma pewne wartości artystyczne, których śpiew gregoriański nie posiada, i gdy się wyłącznie z pierwszym spotykamy, możemy przy pierwszym zetknięciu ze śpiewem gregoriańskim odczuwać brak tych pierwiastków piękna, które nasze ucho nawykło było odnajdywać w śpiewie figuralnym, Ale w miarę jak przywykniemy do śpiewu gregoriańskiego, będziemy w nim powoli odkrywać inne pierwiastki piękna, trudniejsze do uchwycenia, gdyż mniej zmysłowe i wymagające pewnej dojrzałości duchowej. Nie odkryje ich ten, kto stronę wokalną będzie oddzielał od treści modlitwy, one bowiem tylko w połączeniu tych dwóch pierwiastków występują w całej pełni. Główną ich cechą charakterystyczną jest prostota, to cudowne znamię wszystkiego, co się zbliża do praźródła wszelkiego piękna, jakiem jest sam Bóg.

Kto słyszał kiedy poprawnie wykonane: „Exultet“, „Lamentacje Jeremiasza“, i jego „Orację”, albo też Adwentowe Antyfony „O”, kto umiał przeniknąć ich treść i połączyć w jedną całość modlitwę ze śpiewem, temu nie mogły nie zostawić one na całe życie wspomnienia najpiękniejszego wyrazu, jaki człowiek potrafił nadać swemu wołaniu do Boga.

Kto zaś nie tylko te rzeczy słyszał, ale i czynny brał w nich udział, kto regularnie codziennie albo choćby co niedzielę uczestniczył w śpiewanej po gregoriańsku Mszy świętej, temu nieraz potem te cudowne melodie „Gloria”, „Credo” i inne śpiewać będą w duszy, wnosząc do niej na swych skrzydłach odpowiadające im słowa modlitwy. Tęsknić on będzie do tych chwil, których atmosfera liturgiczna Mszy świętej przenikała wszystkie władze jego duszy, aby je skierować do Boga, a gdy mu będzie dane znowu wziąć w podobnym nabożeństwie udział, na cały dzień rozpromieni mu ono duszę.

Cudowny ruch Eucharystyczny, którego od lat kilkudziesięciu jesteśmy świadkami, nie doszedł bynajmniej do szczytu swego rozkwitu. Jeśli zrobił on bardzo wiele dla rozwoju kultu Eucharystycznego poza Mszą świętą, to dla samego źródła, skąd ten kult wytryska, dla Najświętszej Ofiary Ołtarza, nie może się on wykazać podobnymi zasługami. Czeka go tu jeszcze wielkie zadanie przypomnienia wiernym, czym winna być dla nich Msza święta odprawiana w całym przepychu swej odwiecznej liturgii. Ona to powinna być ośrodkiem życia Eucharystycznego i możemy być pewni, iż wszystkie inne praktyki Eucharystyczne, jak błogosławieństwa, adoracje, procesje, itp,, o tyle tylko przyniosą duszom pełną korzyść, o ile te dusze przejdą przez szkołę wychowania Eucharystycznego, którą jest Msza święta, śpiewana przez kapłana z udziałem całego zgromadzenia wiernych.

Ufajmy, że taki Kongres Eucharystyczny w Chicago będzie początkiem większego zainteresowania tern zagadnieniem o wartości wychowawczej Mszy świętej. Kto był na Mszy świętej w Stadionie, temu na całe życie pozostanie wspomnienie czegoś niesłychanie i podniosłego i potężnego. Szkoda byłoby, aby tyle pracy włożonej w przygotowanie przepięknej Mszy świętej „De Angelis” nie miało i po Kongresie wywierać na dusze tych dziesiątek tysięcy dzieci szkolnych i tych tysięcy Sióstr, swego wychowawczego wpływu. Można mieć nadzieję, że oddźwięki Mszy świętej, śpiewanej na Kongresie w parku Granta, rozejdą się jeszcze szerzej, że obejmą całą Amerykę, która je przez radjo słyszała, że przekroczą morza i wszędzie pobudzą wiernych do coraz większego zainteresowania się nieskończonymi skarbami, zawartymi w liturgii Ofiary Eucharystycznej. Między niemi wysuwa się na pierwsze miejsce w tych czasach tak zajętych zagadnieniami wychowania jej głęboka wartość wychowawcza. Skoro mamy daną od Boga tę cudowną szkołę wychowania prawdziwej pobożności przez liturgię Eucharystyczną, winniśmy robić wszystko, co jest w naszej mocy, aby zaczęła ona przynosić w naszych czasach pełny swój plon.

    O. Jacek Woroniecki OP

    Doniosłość wychowawcza liturgii eucharystycznej. Kraków: 1930.

    Exit mobile version